aaa4 |
Wysłany: Czw 14:16, 15 Lut 2018 Temat postu: |
|
Chociaz sama lufa nie wykonywala przy tym zadnej pracy, a odrzut kompensowala podstawa wiezy, w lozu dziala znajdowalo sie kilka ruchomych elementow, ktore podczas strzalu wykonywaly gwaltowny ruch wstecz. Na drodze jednego z nich znalazla sie reka Schenkera. Huk wystrzalu nie zdolal stlumic jego chrapliwego krzyku. Obsmaat polecial w tyl, na amunicyjnych, ktorzy zlapali go i ulozyli na pokladzie. Lewa reke mial zlamana w przedramieniu, a odlamki kosci przebijaly w kilku miejscach mundur. Zbladl jak papier i zacisnal mocno zeby, ale wiecej nie krzyknal. Zamiast tego natezyl sie, az krople potu wystapily mu obficie na czolo, wskazal na Johanna, a potem wyrzucil z siebie jednostajne:
-To on, to on, to on...
Czas na moment zwolnil. Johann zauwazyl, ze stoi samotnie przy pancernej oslonie Dory, a marynarze z obsady rozsypali sie przed nim w lekkim polkolu, czesciowo skupieni wokol lezacego. Jeden Giese byl zajety, podsuwajac Schenkerowi przed nos mala manierke, pewnie z alkoholem. To byl moment, ktory az prosil sie o dobry uczynek. W zamecie nikt by nie zauwazyl, ze jonasz mial nieszczesliwy wypadek i zniknal z pokladu.
Patrzyli na niego tak, jakby juz byl martwy. Jakzez dobrze znal takie spojrzenia...
-Hoch, Kortig! - podniosl glos nie bardziej niz Schenker mial w zwyczaju, ale wystarczajaco. - Odprowadzic obsmaata do izby chorych.
Nie drgneli, ale Johann tez nie okazal zlosci na niesubordynacje. Uzywajac calej sily woli, obrocil sie powoli plecami do nich i spojrzal na przekaznik.
-Bessler, laduj. Giese, nastawa sto dziesiec stopni, piecdziesiat minut.
Przylozyl oko do okularu lunety i skoncentrowal wzrok na widocznym w powiekszeniu kanciastym celu. |
|